Tak jakoś naszedł mnie wniosek, ukręcony po kilku miesiącach z maleństwem, że nie ma nic lepszego niż małe, miejskie autko. Zwinne, skrętne, wszędzie się mieszczące i najlepiej na blachach DJ, bo to nie z Poznania i może się pogubiło i należałoby wpuścić i przymknąć okno, że jechało tym pasem gdzie nie ma kolejki, bo nie wiedziało, że skręca się jedynie z tego pasa. Z uwagi na to, że niebieskiego maleństwa nie kurwię, choć ponad wszystko uwielbiam jego wielkość, myślę sobie już o nowej dzidzi. Byle jak najmniejsze, byle jak najmniejszy silnik, żeby mnie do rowu nie zawiozło obijając się o drzewo, byle automat i byle niemieckiej narodowości! 'Nie każda morda pasuje do forda' i kupa innych powiedzonek, a ja zawsze słabość miałam największą do VW. Problem zaistniał taki, że wybrany przeze mnie następca jest autem sportowym, choć podobno jest ich miejska wersja. Nie zgadza się więc już nie tylko silnik ale też wielkość. Damn!!!